2 lipca 2017

O jedno wejście dalej



Wydarzyło się to kilka dni temu.

Odprowadziłam syna na trening piłki i mając do dyspozycji półtorej godziny wolności od zobowiązań i powinności, postanowiłam pobiegać.
Truchtam dzielnie, zadowolona z siebie, bo kolana po operacjach sprawują się bardzo przyzwoicie i zadyszka jakby trochę później łapie. Chłodzi mnie ciepły, choć silny wiatr i nad głową mam spektakularny, dostojny nieboskłon. Wszystko jest takie, jak powinno być.
Dobiegam do jednego z wejść na plażę - i już się cieszę, że zobaczę fale bałwaniaste, te masywy wody, które zawsze wywołują u mnie ciarki na plecach.
Zwalniam tuż przy plaży, przy dużym samochodzie policyjnym barwiącym okoliczne drzewa na niebiesko. Pewnie jacyś wakacyjni amatorzy alkoholu mieli pecha - myślę sobie. Trochę mi ich żal - bo sama niejedno piwo na plaży się wypiłam, ale z drugiej strony wiedząc, co za głupoty ludzie wyczyniają po alkoholu... może i dobrze, że takie patrole się pojawiają?
Wejście na plażę tarasuje ciemna furgonetka, której szeroko otwarte drzwi uniemożliwiają przejście.
Co za burak! - myślę sobie - Najchętniej by parkowali tuż przy brzegu - wkurzam się w duchu. Może to ludzie z kajtów - żeby sprzęt przenieść - pewnie nie jest to łatwe - usprawiedliwiam kierowcę samochodu.
Nie podobało mi się tutaj - bo ta policja, bo furgonetka, bo ludzie zagęszczający przestrzeń. Podbiegnę do następnego wejścia - tam wygląda spokojniej.




Pobiegłam.
Nie było zachwytów nad kajtami, których latawce jak olbrzymie ptaki unosiły się nad szumiącą wodą.
Ani nad siwym morzem i chmurami, które jak w obrazach Vermeera zawisły nad Delft.
Za to była gęsia skórka i głębokie poruszenie, gdy zobaczyłam dwóch mężczyzn niosących na noszach czarny worek w kierunku otwartych drzwi furgonetki.
Cała rzeczywistość uległa diametralnej zmianie, o jedno wejście na plażę dalej.

Potrzeba było odległości, żebym mogła zrozumieć, co się właśnie wydarzyło.
Musiałam wycofać się ze zbiegowiska, żeby dotarło do mnie - skąd policja, skąd furgonetka i skąd ten tłok.
Stałam jak ten kołek - poruszona, przerażona, zawstydzona swoją naiwnością.

Tak jak w tych sytuacjach, kiedy dopiero dystans i czas - pozwalały poskładać puzzle rzeczywistości, by w pełni ukazał się obraz: szaleństwa ćwiczeń, które doprowadziły do zerwania wiązadeł, źle ulokowanego zaufania, które przyniosło rozczarowanie i stratę przyjaciela, powtórzonej historii, która wróciła z nieprzepracowaną opowieścią.

***
Kiedy zanurzam się w oddechu, a cisza pozwala wyłuskać niesłyszalne zazwyczaj bicie serca - rodzi się przestrzeń. Rodzi się dystans.

Milczę i cieszę się tą ciszą - bez nadziei, że to pożyteczne narzędzie do wypracowania umiejętności przewidywania faktów, rozumienia i zapobiegania dramatom, określania jasno sytuacji.

Milczę i oddycham.
Tu dystans i czas nie zmienią rzeczywistości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz