21 lipca 2017

MBSR Bodyscan Klinika Stresu





W tym tygodniu rozpoczęliśmy kolejną edycję programu redukcji stresu na bazie uważności MBSR.



Nawet jeżeli nie jesteś formalnym uczestnikiem kursu zapraszamy do wspólnej praktyki.

15 lipca 2017

Metro-Matrix

Warszawa da się lubić. Naprawdę.
Zwłaszcza gdy nie musisz prowadzić samochodu. Rozsiadasz się w dowolnie wybranym środku lokomocji i pozwalasz się wieźć. I zwiedzasz, oglądasz, dziwisz się wszystkiemu - tak jakbyś był kosmitą. A przecież to tylko kilkaset kilometrów od miejsca, które nazywam domem.

Turysta jest wrażliwy na inność. Turysta widzi więcej niż lokals. Ogląda ich trochę jak w programie o kulturze odległych plemion.

Po czym rozpoznać lokalsa? Ano po kilku rzeczach.

Po sposobie ubierania się.
Nierzadki to widok - pani w wieku mocno dojrzałym na niewielkiej szpilce, z torebką dobraną pod kolor paznokci i apaszki na szyi.
Albo młody mężczyzna, który wskoczył w ostatniej chwili na przystanku Politechnika: wąskie spodnie, koszula idealnie dopasowana do sportowej sylwetki, teczka pod kolor butów.
Miło popatrzeć.
Na tę okoliczność, żeby zatrzeć trochę swój obraz prowincjuszki, zakupiłam w Biedrze lakier do paznokci.
Pod kolor plecaka. A co! W końcu pobyt w stolicy do czegoś zobowiązuje.

Po sposobie chodzenia.
Lokalsi idą  ku swojemu przeznaczeniu krokiem spokojnym, miarowym, z szyją sztywną i niewidzącym wzrokiem. Zanurzeni w rozmowach komórkowych, nie szukają guzika przy przejściu dla pieszych.
Turyści mają głowy na  szyjach obrotowych, oczy ich biegają od skrzyżowania do budynku, porównują to co widzą, z tym, co wujek Google i jego mapy podpowiadają. Gubią się na przejściach i nawet z mapą wolą czasem zapytać o drogę.

Po wzroku utkwionym w telefonie/tablecie/laptopie.
Metro zagęszcza się od ilości fal, informacji, muzyki, książek, fejsbooków i innych cudów przekazywanych przez internet.
W metrze nie napotkasz czyjegoś wzroku (no chyba, że to turysta z innej części świata). W zamian bezkarnie i trochę "na beszczela" możesz popatrzeć sobie na współtowarzyszy podróży.

Na ich pochylone głowy, charakterystycznie lekko ugięte karki przed ekranem, który ich wsysa i zagarnia; podłączonych do świata, który dzieje się w ich głowach, gdzie się kocha i smuci, uczy i cieszy, ledwo trzymając się - za pomocą wytwornego paska od spodni - ciała i świata realnego.
Ludzie pięknie ubrani, zmęczeni, zaaferowani. Nieobecni. Obojętni. Oddzieleni elektroniką i słuchawkami.
Chodzące fortece.

Aż trochę wstyd, że człowiek tak niekoniecznie zajęty swoją komórką. Więc, żeby trochę się w tłum wmieszać, chociaż pogodę sprawdzam. Tak, jakby ta informacja, której doświadczyłam dosłownie na własnej skórze tuż przed zejściem do metra, była niewiarygodna.

Inne miasto. Inny świat. Inni ludzie. Czyżby?
Wpasowujemy się w ten sam schemat. Obojętnieją nam codzienne cuda. Troska staje się natręctwem, piękno - gaśnie i traci swą przyciągającą moc. Zamykamy się we własnych myślotworach, świat realny jest taki, jaki widzimy nie za pomocą własnych oczu, ale za pomocą czyjejś interpretacji.


Jak w Matrixie.
Obudzisz się?



9 lipca 2017

Oda niepoetycka do serca

Nie ma w tym życiu mądrości ciała. Umysłu tym bardziej.
Ale jest serce - z dziurami jak ser szwajcarski,
o słodko-gorzkim z lekka dojrzewającym już smaku.

Serce dziwi się tam, gdzie umysł wzrusza ramionami,
Serce zachwyca się tam, gdzie ciało odczuwa znużenie.
Uparte to serce. Niereformowalne.
Wciąż odmierza ten sam rytm - nieznudzone, niestrudzone, odważne.

Dum dum - radość przed podróżą przyjemnie łaskocze w brzuch.
Dum dum - by się zjadło lody, choć pora już nieodpowiednia.
Dum dum - jutro to ho ho! To nic, że dziś to raczej marnie było...
Póki jestem - możesz spróbować naprawić co schrzaniłaś.

Poczciwe to serce.
Co bym bez Ciebie zrobiła!
Moje Serce - najpiękniejsze z moich serc,
z kruszcu pośredniejszego niż złoto.



https://www.youtube.com/watch?v=aKJvbTEnp0I

2 lipca 2017

O jedno wejście dalej



Wydarzyło się to kilka dni temu.

Odprowadziłam syna na trening piłki i mając do dyspozycji półtorej godziny wolności od zobowiązań i powinności, postanowiłam pobiegać.
Truchtam dzielnie, zadowolona z siebie, bo kolana po operacjach sprawują się bardzo przyzwoicie i zadyszka jakby trochę później łapie. Chłodzi mnie ciepły, choć silny wiatr i nad głową mam spektakularny, dostojny nieboskłon. Wszystko jest takie, jak powinno być.
Dobiegam do jednego z wejść na plażę - i już się cieszę, że zobaczę fale bałwaniaste, te masywy wody, które zawsze wywołują u mnie ciarki na plecach.
Zwalniam tuż przy plaży, przy dużym samochodzie policyjnym barwiącym okoliczne drzewa na niebiesko. Pewnie jacyś wakacyjni amatorzy alkoholu mieli pecha - myślę sobie. Trochę mi ich żal - bo sama niejedno piwo na plaży się wypiłam, ale z drugiej strony wiedząc, co za głupoty ludzie wyczyniają po alkoholu... może i dobrze, że takie patrole się pojawiają?
Wejście na plażę tarasuje ciemna furgonetka, której szeroko otwarte drzwi uniemożliwiają przejście.
Co za burak! - myślę sobie - Najchętniej by parkowali tuż przy brzegu - wkurzam się w duchu. Może to ludzie z kajtów - żeby sprzęt przenieść - pewnie nie jest to łatwe - usprawiedliwiam kierowcę samochodu.
Nie podobało mi się tutaj - bo ta policja, bo furgonetka, bo ludzie zagęszczający przestrzeń. Podbiegnę do następnego wejścia - tam wygląda spokojniej.




Pobiegłam.
Nie było zachwytów nad kajtami, których latawce jak olbrzymie ptaki unosiły się nad szumiącą wodą.
Ani nad siwym morzem i chmurami, które jak w obrazach Vermeera zawisły nad Delft.
Za to była gęsia skórka i głębokie poruszenie, gdy zobaczyłam dwóch mężczyzn niosących na noszach czarny worek w kierunku otwartych drzwi furgonetki.
Cała rzeczywistość uległa diametralnej zmianie, o jedno wejście na plażę dalej.

Potrzeba było odległości, żebym mogła zrozumieć, co się właśnie wydarzyło.
Musiałam wycofać się ze zbiegowiska, żeby dotarło do mnie - skąd policja, skąd furgonetka i skąd ten tłok.
Stałam jak ten kołek - poruszona, przerażona, zawstydzona swoją naiwnością.

Tak jak w tych sytuacjach, kiedy dopiero dystans i czas - pozwalały poskładać puzzle rzeczywistości, by w pełni ukazał się obraz: szaleństwa ćwiczeń, które doprowadziły do zerwania wiązadeł, źle ulokowanego zaufania, które przyniosło rozczarowanie i stratę przyjaciela, powtórzonej historii, która wróciła z nieprzepracowaną opowieścią.

***
Kiedy zanurzam się w oddechu, a cisza pozwala wyłuskać niesłyszalne zazwyczaj bicie serca - rodzi się przestrzeń. Rodzi się dystans.

Milczę i cieszę się tą ciszą - bez nadziei, że to pożyteczne narzędzie do wypracowania umiejętności przewidywania faktów, rozumienia i zapobiegania dramatom, określania jasno sytuacji.

Milczę i oddycham.
Tu dystans i czas nie zmienią rzeczywistości.