15 lipca 2017

Metro-Matrix

Warszawa da się lubić. Naprawdę.
Zwłaszcza gdy nie musisz prowadzić samochodu. Rozsiadasz się w dowolnie wybranym środku lokomocji i pozwalasz się wieźć. I zwiedzasz, oglądasz, dziwisz się wszystkiemu - tak jakbyś był kosmitą. A przecież to tylko kilkaset kilometrów od miejsca, które nazywam domem.

Turysta jest wrażliwy na inność. Turysta widzi więcej niż lokals. Ogląda ich trochę jak w programie o kulturze odległych plemion.

Po czym rozpoznać lokalsa? Ano po kilku rzeczach.

Po sposobie ubierania się.
Nierzadki to widok - pani w wieku mocno dojrzałym na niewielkiej szpilce, z torebką dobraną pod kolor paznokci i apaszki na szyi.
Albo młody mężczyzna, który wskoczył w ostatniej chwili na przystanku Politechnika: wąskie spodnie, koszula idealnie dopasowana do sportowej sylwetki, teczka pod kolor butów.
Miło popatrzeć.
Na tę okoliczność, żeby zatrzeć trochę swój obraz prowincjuszki, zakupiłam w Biedrze lakier do paznokci.
Pod kolor plecaka. A co! W końcu pobyt w stolicy do czegoś zobowiązuje.

Po sposobie chodzenia.
Lokalsi idą  ku swojemu przeznaczeniu krokiem spokojnym, miarowym, z szyją sztywną i niewidzącym wzrokiem. Zanurzeni w rozmowach komórkowych, nie szukają guzika przy przejściu dla pieszych.
Turyści mają głowy na  szyjach obrotowych, oczy ich biegają od skrzyżowania do budynku, porównują to co widzą, z tym, co wujek Google i jego mapy podpowiadają. Gubią się na przejściach i nawet z mapą wolą czasem zapytać o drogę.

Po wzroku utkwionym w telefonie/tablecie/laptopie.
Metro zagęszcza się od ilości fal, informacji, muzyki, książek, fejsbooków i innych cudów przekazywanych przez internet.
W metrze nie napotkasz czyjegoś wzroku (no chyba, że to turysta z innej części świata). W zamian bezkarnie i trochę "na beszczela" możesz popatrzeć sobie na współtowarzyszy podróży.

Na ich pochylone głowy, charakterystycznie lekko ugięte karki przed ekranem, który ich wsysa i zagarnia; podłączonych do świata, który dzieje się w ich głowach, gdzie się kocha i smuci, uczy i cieszy, ledwo trzymając się - za pomocą wytwornego paska od spodni - ciała i świata realnego.
Ludzie pięknie ubrani, zmęczeni, zaaferowani. Nieobecni. Obojętni. Oddzieleni elektroniką i słuchawkami.
Chodzące fortece.

Aż trochę wstyd, że człowiek tak niekoniecznie zajęty swoją komórką. Więc, żeby trochę się w tłum wmieszać, chociaż pogodę sprawdzam. Tak, jakby ta informacja, której doświadczyłam dosłownie na własnej skórze tuż przed zejściem do metra, była niewiarygodna.

Inne miasto. Inny świat. Inni ludzie. Czyżby?
Wpasowujemy się w ten sam schemat. Obojętnieją nam codzienne cuda. Troska staje się natręctwem, piękno - gaśnie i traci swą przyciągającą moc. Zamykamy się we własnych myślotworach, świat realny jest taki, jaki widzimy nie za pomocą własnych oczu, ale za pomocą czyjejś interpretacji.


Jak w Matrixie.
Obudzisz się?



1 komentarz:

  1. Ale może chociaż uważne (!?) wgapianie się w smartfon z "lekko ugiętym karkiem" 😉😛

    OdpowiedzUsuń