12 marca 2018

Co zrobić, by ucieszyć się na swój widok w lustrze?


Kilka bardzo subiektywnych refleksji po książce Malwiny Huńczak, Zaakceptuj siebie; O sile samowspółczucia.

Samowspółczucie. Cóż za dziwne słowo – że się samemu, jak Zosia-samosia jest i że się nikogo nie potrzebuje! Ot, tupnę nogą i samej sobie powspółczuję, a co!
I jeszcze trochę brzmi nieprzywoicie - że jest się samemu sobie wystarczalnym. Człowiek pochyli się nad sobą samym i tak litościwie, jak Matka Boska nie przymierzając – spojrzy na to ludzkie życiątko. Oj biedne biedne. Oj oj oj.
Brzmi tak niemęsko. Nie-dumnie.  Tak… pogardliwie…
Tymczasem, jeśli odrzuci się cały ten idiotyczny ciąg skojarzeń – rodzi się bardzo proste pytanie: jak to jest możliwe, że wkładamy tyle starań w zadowolenie szefa, w szczęście dziecka, w radość bliskich – dając tak dużo innym i zaniedbujemy dobrą relację z samym sobą?
Traktujemy sami siebie często jak oczywistość – twór rozciągnięty w czasie posklejany tożsamością jak butaprenem ze swoimi myślami, przeżyciami, doświadczeniami. Niestety ta oczywistość daleka jest od ideału. Nie taka, nie do końca, nie bardzo. 
Co zrobić, by ucieszyć się na swój widok w lustrze? Jak tęsknić do czasu, który można spędzić z samemu ze sobą? Jak umieć odczuć troskę i miłość do siebie – jak do swojego najlepszego przyjaciela? Jak życzyć sobie jak najlepiej?

źródło
Książka, którą podsunęła mi Efa*, jest właśnie o tym.
I z jednej strony męczyłam się okropnie, czytając ją – bo książka wydała mi się… nudna, i to absolutnie nie dlatego, że z samoakceptacją nie mam żadnych problemów.
Definicje, polecenia z podręczników psychologii, testy, które są oczywiste, rady, które irytują („Bądź troskliwy dla siebie”, „Zauważaj i akceptuj trudne myśli” – gdybym potrafiła je zaakceptować, pewnie nie potrzebowałabym takiego poradnika), szereg rzeczy, które kazały mi się zastanawiać – właściwie dla kogo jest ta książka?
Czy jest to podręcznik? Poradnik? Skrypt? Być może mój wewnętrzny krytyk kazał odbierać tę książkę jako suchą i cholernie rzetelną opowieść o tym, jak to prosto jest zmienić swoje myślenie o sobie.  Trochę jak w amerykańskich filmach – że jest źle, ale ktoś ci mówi, żebyś tego nie robił i już! pstryk! - jest dobrze. 
Z drugiej jednak strony, książka ruszyła coś, co rosło i puchło we mnie od wielu lat. Jak można starać się zadowalać innych, nie dbając o swoje zadowolenie, nie myśląc o sobie? I nie ma to nic wspólnego z egocentryzmem, ale o zdrowej relacji  ze swoim najlepszym przyjacielem – ze mną. I za to i Efie, i autorce książki jestem ogromnie wdzięczna.
Nie wprowadzam jakiś specjalnie rewolucyjnych zmian w swoim życiu, nie prowadzę dziennika współczucia, ale dzięki przeczytaniu tej książki przychodzi mi do głowy, że może już najwyższy czas, by mieć siebie po swojej stronie. I że nie ma co się obwiniać, oskarżać, mieć wiecznie żal do siebie – jak skwaszona żona z pretensjami do nudnego męża.
Jest fajnie. Jestem fajna.

*a tak właściwie wydawnictwo Samo Sedno (przyp. Efa :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz