22 listopada 2017

Nuda

Nuda.
Czy to coś złego – nudzić się?  Mój dziadek gorszył się, gdy jako dziecko prosiłam go, by wyszedł ze mną na dwór albo pozwolił choć pobawić się na balkonie – bo się nudzę. "Tylko mało inteligentny człowiek nudzi się sam ze sobą!" – mawiał. Robiło mi się wówczas wstyd i głupio, no bo przecież nie myślałam wówczas o sobie, że mogę być nieinteligentna. O swoim rozumie – w ogóle wówczas nie myślałam – jeśli mam być szczera.

No to więc ta nuda – to taki obciach? Kiedy umysł błąka się po powierzchni sprawy – płaskiej jak andrut – gdy nie ma o co zahaczyć jego pazurków, ani na ząb wgryźć się w materię. Bo gdy już się nawet wgryzie – okazuje się, że nie ma drugiego dna. Żadnego dna nie ma. Andrut się kończy, a po drugiej stronie jest – dziura po andrucie.

                                          (źródło)

No to się umysł znów rozczarowuje i błąkać zaczyna.
Na manowce. Zsuwa się mimochodem, niby że nie, ale jednak zjeżdża gdzieś w rejony nudy mniejszej.
I wydziwia. I wymyśla.

A gdyby tak wstać i wyjść? Nie tylko umysłem, którego dawno już nie ma w tej sali. Ale tak z całym dobrodziejstwem inwentarza. Wyjść i pójść – wbrew pogodzie, opiniom, konsekwencjom. Wyjść na mroźne powietrze, na ten smog zabójczy, wspiąć się na najwyższą górę i zostać tam do końca świata?

A gdyby tak zjechać z tego krzesła twardego – niżej, na podłogę, niżej, niżej pod klepki, pod kurz i beton, do jaskiń, przeryć się do samego jądra Ziemi. Ogrzać się od niego, rozżarzyć?

Anihilować się – świadomość rozpuścić w atomach drgającego powietrza, rozbryzgnąć się po ścianach, po sercach – po głowach innych ludzi i zobaczyć, jak to jest, że oni się nie nudzą. Że im to odpowiada, że się cieszą i że mają dużo do powiedzenia.


Pozadraszczam im serdecznie. I znów dziadek przychodzi do głowy, że może jednak nieinajinteligentniejsze ze mnie stworzenie, skoro nuda dopadła tak dotkliwie, że nie ma zmiłuj.